Jednakoż właśnie jestem przy rozpracowywaniu flaszki, która z każdą chwilą chyba faktycznie trochę pomaga, choć towarzystwo (najwspanialsza małżonka) zdecydowanie nie rozumie moich rozterek a najzwyczajniej w świecie się w*iła (co mnie specjalnie nie dziwi) i poszła dla odstresowania kosić trawę.
Ale do rzeczy... dziś terek odmówił jakiejkolwiek dalszej współpracy... po prostu wydał jeden dźwięk (dosłownie jeden, w dodatku cichy jakby ktoś złamał coś plastikowego) z okolicy rozrządu i zgasł. Odpalać ponownie nawet nie próbowałem, bo aż tak głupi nie jestem.
Generalnie wszystko zaczęło się od tego, że podczas off-roadu rozpadły się łożyska w przednich kołach (no zdarza się), razem z tym poszedł do wymiany rozrząd (bo mu się należało), pompa wody (przy okazji rozrządu), poduszki silnika i poduszka skrzyni biegów (bo umierały)... do tego kilka innych dupereli. Potem przez zepsuty zawór w korku chłodnicy - pękł górny wąż chłodnicy (wąż i korek zmieniony na nowy), zawieszenie przedniego mostu (był stan agonalny - rzecz niezwiązana z poprzednimi rzeczami). Ostatnio pękł pasek klinowy (zatarła się nowa rolka), wymieniłem po raz drugi rolkę prowadzącą, rolkę napinacza, pasek klinowy... zrobiłem pełną regenerację alternatora (generalnie to z mojej winy a zaczęło się od zatartego kółka ze sprzęgiełkiem, skończyło dodatkowo na wymianie wszystkich łożysk, wywarzaniu wirnika, regeneracji pompy vacum)... dziś miała być ostatnia czynność - wymiana oleju i wymiana o-ringów w chłodnicy oleju (ich stan też okazał się agonalny), zmiana dolnego węża chłodnicy (jak pękł górny - kupiłem od razu oba), wymiana płynu chłodniczego... no i wszystko się udało. Operacja zakończona, auto zalane nowym olejem (5W40 A3/B4), nowym płynem chłodniczym, poskładane pracuje sobie cichutko i mruczy - jednym słowem cieszy uszy i oczy... aż nagle "pyk" jeden cichy strzał (odgłos pękającego / łamanego plastiku z okolicy rozrządu) i silnik stanął (dosłownie momentalnie, bez żadnego innego dźwięku - jakby ktoś go zgasił)... odpalać już nie miałem odwagi, zakręciłem jeno ręcznie wałem coby się trochę uspokoić (tyle co podejścia jest bez rozbierania wszystkiego) to udało się zrobić kluczem może tak z 1-2 obroty (ale niestety na pewno nie 4)... Jutro auto pakuję na lawetę i jedzie do warsztatu gdzie rozrząd był robiony...
I teraz powiedzcie sami - toż to wszystko jest wręcz nieprawdopodobne. Tyle rzeczy w ciągu zaledwie 3 miesięcy? Żadne ze zdarzeń nie jest czymś niezwykłym, ale ich nagromadzenie w krótkim czasie... zaczynam się zastanawiać czy mam takie szczęście i terek coś chce mi "powiedzieć" (bo wszystko zdarzało się albo pod domem albo na tyle blisko żeby bez większego stresu wrócić na własnych kołach, a przecież niedługo wyjazd wakacyjny i czeka go ~5000km bez oszczędzania) czy takiego pecha... tylko przy tym drugim zastanawiam się co ja zrobiłem, że karma się tak mści. Wolę wierzyć w szczęście




