Już nie wiem jak mam przeklinać. Po tym jak przy przyspieszaniu pojawiał się chceck i zaczęły się kłopoty z zapalaniem auto wylądowało u mechanika (ów). Jeden zajął się wtryskami (regeneracja za cenę wyższą niż nowe - w ASO powiedziano mi 526 zł/szt z czasem oczekiwanie 3-6 miesięcy, a facet zregenerował za 550). Po tygodniu auto do odbioru. Na drugi dzień, jednak nie bo auto nie zapala.. Drugi z nich zajął się zatem resztą. Szukał, grzebał, wymienił wiązkę, komputer (o ile starą wiązkę dał to kompa nie) no i po 5 miesiącach auto już było u mnie... Po przejechaniu ok 2kkm (3 miesiące) urwała się... końcowka wtrysku... Naprawa, auto pojeździło i koło października... zaczął przestawać zapalać (na zimnym). Do tego na wolnych obrotach,po 2-4minutach pracy zaczynał mocno dymić. Przez koronę zawiozłem go ~miesiąc temu z powrotem tam, gdzie naprawiałem. Okazało się, że szwagry już nie pracują razem i każdy ma swój warsztat. Ten co robił "resztę" dał mi namiary na tego co robił wtryski (ten wystawił fakturę). Dzisiaj oddzwonił, że to nie wina wtrysków, a auto już u niego więcej nie zapaliło, bo pojawia się błąd synchronizacji rozrządu i żebym do drugiego szwagra jechał (mieszka naprzeciwko). Szlag mnie nieco trafił, bo 4 koła za naprawę dziadom łatwo nie odpuszczę, a Was koledzy proszę o pomoc - co to może być?
P.S. Nie wiem czy tylko ja mam takiego pecha... Robię ok 40 kkm rocznie i po 15 latach byłem chyba u 20+ mechaników. Po 2-3 wizytach każy okazuje się naciągaczem/ściemniaczem/(sam sobie dodaj co chcesz). W końcu zacząłem sobie przygotowywać własny garaż, żeby żaden dziad już moich aut nie tknął...